[Recenzja] Tygers Of Pan Tang - Ambush (2012)



















 Tracklista:
 1. Keeping Me Alive  5:28
 2. These Eyes  4:11
 3. One Of A Kind  4:15
 4. Rock & Roll Dream  4:13
 5. She 4:55
 6. Man on Fire  4:11
 7. Play to Win  4:55
 8. Burning Desire  5:02
 9. Hey Suzie! 4:19
10. Mr. Indespensable  4:23
11. Speed 3:42


Rok wydania: 2012
Gatunek: Hard Rock, Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:

Jacopo Meille - śpiew
Robb Weir - gitara
Dean "Deano" Robertson - gitara
Brian West - gitara basowa
Craig Ellis - perkusja


Powroty legend po kilkunastoletniej przerwie, jak również ich kolejne produkcje zawsze stawiają duży znak zapytania. Czy grupa nowym albumem nie zniszczy sobie reputacji? Czy uda się nagrać coś na miarę jej szczytowych dokonań? A może zaproponuje styl, z którym jeszcze dotąd nie miała do czynienia? Bądź co bądź, legendom też zdarza się pozytywnie zaskoczyć nowym wydawnictwem, jednak nie jest tak w przypadku tygrysów. Czas dawnej chwały przeminął, o czym grupa chyba wie doskonale. O tym świadczą dwie ostatnie EP'ki, na których można usłyszeć stare numery zespołu w nowych aranżacjach. Na tegorocznej płycie, przez te prawie 50 minut, nie dzieje się nic. Jest po prostu mdło.

"Keeping Me Alive" jeszcze się jakoś broni, jest to jeden z tych udanych tracków na tym albumie. Grupa ciągle stara się przypominać o swym szczytowym okresie o czym świadczy "One Of A Kind". To w nim słychać wyraźne odwołania do "Silver And Gold" ze "Spellbound". Nawiązanie do klasyki jest też w "Hey Suzie", który ma stanowić kontynuację "Suzie Smiled" z płyty "Wild Cat". Nie udaje się jednak dorównać poziomem do tamtych szlagierów. "Rock & Roll Dream" jest kawałkiem tylko dobrym. Jest przyjemny, wpada w ucho, ale ciągle tu czegoś brakuje. Trochę rock and roll'a jest w "Play The Win", ale takimi utworami członkowie się tylko kompromitują. Wyróżnię natomiast "Burning Desire", jest to nieco balladowy, a jednocześnie najbardziej interesujący i ekspresyjny wałek na płycie, ponadto oryginalny jeśli porównywać z dotychczasową twórczością kapeli. Meille w szczytowej formie. "Mr. Indispensable" próbował zostawić pozytywne odczucia. Po natłoku pustych utworów, ciężko o to. Na koniec kawałek "Speed" promujący album. Bez rewelacji.

Ogólnie jest za długo i za nudno. Panowie nawet nie silą się na chwytliwe zagrywki gitarowe (a dawniej całkiem sporo ich powstawało) ani na melodie. Jedynie Robertson ma coś do powiedzenia, bowiem są tu niezłe sola gitarowe. Niestety, z pustego i Salomon nie naleje. Nie ma co przeceniać tego wydawnictwa tylko dlatego, że nagrał go zasłużony zespół. Powstał przeciętny album i z nowszej twórczości zdecydowanie lepszy jest "Animal Instinct". Krążek już zbiera pozytywne oceny za granicą i są opinie, że jest to najlepsza produkcja zespołu. Takim opiniom nie wolno dać się zwieść i lepiej odpalić sobie coś z "Wild Cat", ze "Spellbound", czy "Crazy Night".

Posłuchać albumu można i to bez skrzywienia na twarzy, jednak nie jest to płyta, która na długo zostaje w pamięci.

6/10



 









Komentarze