[Recenzja] Budgie - Never Turn Your Back on a Friend (1973)


























Tracklista:
1. Breadfan 6:06
2. Baby Please Don't Go 5:30
3. You Know I'll Always Love You 2:15
4. You're the Biggest Thing Since Powdered Milk 8:51
5. In the Grip of a Tyrefitter's Hand 6:30
6. Riding My Nightmare 2:43
7. Parents 10:26

Rok wydania: 1973
Gatunek: Hard Rock / Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Tony Bourge – gitara prowadząca, gitara akustyczna, śpiew
Burke Shelley – gitara basowa, śpiew
Ray Philips – perkusja

"Never Turn Your Back on a Friend" jest uznawany za najlepszy album w dorobku Budgie. Konwencja albumu niczym nie różni się od konwencji dwóch poprzednich, jednak to na tym krążku znalazły się dwie najpopularniejsze kompozycje w twórczości zespołu.

Jedną z nich jest "Breadfan", którą w późniejszym czasie scoverowała Metallica. Utwór jest bardzo dynamiczny, a riff rozpoznawalny. Na uwagę zasługuje również świetny, zadziorny wokal Shelley'a. "Baby, Please Don't Go" to w rzeczywistości kompozycja amerykańskiego bluesmana Biga Joego Williamsa z 1935 roku. Otwiera go charakterystyczna zagrywka basowa, która do końca utworu trwa w prawie niezmienionej postaci. Obecne są niemniej charakterystyczne solowe improwizacje Tony'ego Bourge'a.

Również i tym razem nie obyło się bez wyciszonych ballad, jaką jest "You Know I'll Always Love You". Doskonałe wyciszenie po gitarowym hałasie. Budgie jednak odzyskuje zapał do grania ciężkich kawałków i zapodaje chwytliwy "You're the Biggest Thing Since Powdered Milk" z długim, perkusyjnym wstępem.

Bardzo nietypowy, ale szalenie intrygujący jest utwór "In the Grip of a Tyrefitter's Hand". Charakteryzuje go specyficzna zagrywka i ostre sola gitarowe. Świetnie się tego słucha, to prawdziwy dynamit na płycie. Po takim killerze należy się chwila odpoczynku i grupa wie o tym doskonale, więc oferuje perełkę w postaci "Riding My Nightmare". Bardzo pięknie zagrane i zaśpiewane. Na koniec genialny, ponad 10-minutowy "Parents", który podobnie jak "Breadfan" jest jednym z najbardziej znanych dokonań w twórczości Budgie. Zdumiawające, refleksyjne sola gitarowe, piękny śpiew Shelleya, nacechowany wrażliwością oraz niezwykle emocjonalne przejścia w utworze. Po prostu mistrzostwo.

Grupa po raz kolejny pokazała klasę i udowodniła, że świetnie odnajduje się w zarówno w ciężkich numerach jak również w delikatnych balladach. Był to ostatni album z Rayem Philipsem.

10/10


Komentarze

  1. Na tamte czasy album owszem dostosowuje się do silnej konkurencji gatunku. Osobiście dziś ten album mnie nie przekonuję. Ani to klasyka by była niezbędna na półce osób zbierających płyty. Dla mnie nijaka i przeciętna.

    OdpowiedzUsuń
  2. O gustach się nie dyskutuje, bo to dość delikatna sprawa. Ale...
    Żeby coś powiedzieć na temat tej genialnej muzyki trzeba być dobrze osłuchany w tych klimatach. Podzielam w pełni ocenę autora tego bloga. Brawo!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna z najlepszych plyt lat siedemdziesiatych. Howgh!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz