[Relacja] 02.07.2016 Black Sabbath, Tauron Arena Kraków


2 lipca do Tauron Areny w Krakowie zawitał Black Sabbath. Była to jedna z ostatnich okazji, by zobaczyć to legendarne trio (wraz z Tommym Clufetosem) na żywo, gdyż wedle zapowiedzi zespołu, ta trasa jest trasą pożegnalną. Po niej nastąpi wielki koniec kariery "najlepszej heavy metalowej formacji wszech czasów". Główny punkt programu poprzedził występ grupy Rival Sons, który był jedynie namiastką tego, co miało zdarzyć się później.


Ozzy Osbourne (fot. Jakub Dudek)
Black Sabbath (fot. Jakub Dudek)


Oba występy rozpoczęły się ok. 10 minut przed planowanym czasem, co jak mniemam, było uciechą dla koncertowiczów przyzwyczajonych do wielominutowych, a czasem godzinnych opóźnień. Po interesującej wizualizacji będącej zapowiedzią wkroczenia Black Sabbath na scenę oraz po opadnięciu kurtyny ujrzeliśmy wreszcie tych niezastąpionych muzyków. Odgłosy burzy i dzwonów wyraźnie obwieściły fanom, z jakim utworem będą mieli do czynienia. Ten protoplasta muzyki doom doskonale spełnił swą rolę na koncercie i brzmiał tak solidnie jak na płycie. "Fairies Wear Boots" wprowadził lekkie ożywienie i rozruszał publikę. Następnie zaczęły się numery z trzeciego, chyba najbardziej mrocznego albumu Sabbsów - żwawy "After Forever" oraz walcowaty "Into the Void". Oba brzmiały zacnie.

Ozzy Osbourne, Tony Iommi (fot. Jakub Dudek)
Geezer Butler (fot. Jakub Dudek)
Tommy Clufetos (fot. Jakub Dudek)



Nie mogło zabraknąć "N.I.B." ze słynnym basowym popisem Geezera Butlera. Na tym koncercie użył on tzw. "kaczki" w początkowej części utworu, co tylko uatrakcyjniło jego odbiór. Swoje 5 minut (przysłowiowe, bo w praktyce nieco więcej) miał Tommy Clufetos, który po początkowej części "Rat Salad" wykonał solo na perkusji. Mimo, że perkusyjne solówki nie zachwycają, to podziwiać należy wytrwałość i energię tego młodego perkusisty. Widać było, że na publice jego solowe popisy robią duże wrażenie. Po tym perkusyjnym łomocie przyszedł czas na "Iron Mana", zagranego dość wolno i ociężale, ale czego wymagać od prawie 70-letnich dziadków. Mimo wszystko, słuchało się tego klasyka z niewysłowioną przyjemnością.


Geezer Butler (fot. Jakub Dudek)
Tommy Clufetos (fot. Jakub Dudek)
Tony Iommy (fot. Jakub Dudek)
 Nie obyło się bez killera w postaci "Children of the Grave" i stałego numeru Ozziego z oblewaniem wodą publiczności. Wyszło po prostu perfekcyjnie. Niestety, jak się okazało, był to ostatni kawałek w tym secie. Black Sabbath zaczął żegnać się z publiką, chociaż tak naprawdę każdy wiedział, że grupa wróci na bis. Wiedział o tym doskonale także i Ozzy, który sam zresztą zachęcał tłum, by krzyczał "one more song, one more song". A tym kolejnym "songiem" okazał się być "Paranoid", który totalnie porwał fanów.

Jak widać, fani świetnie się bawili (fot. Jakub Dudek)
Ozzy Osbourne (fot. Jakub Dudek)

Black Sabbath (fot. Jakub Dudek)
Zdecydowanie na plus zalicza się dobór utworów. Zostały wykonane same szlagiery, głównie z trzech pierwszych płyt, choć wiadomo, że chciałoby się jeszcze więcej i dłużej. Brakowało też nieco jakichś utworów z najnowszej płyty, chociażby "God is Dead?" czy "Loner", ale nie była to jakaś wielka bolączka.
Tony Iommy (fot. Jakub Dudek)
Tony Iommy (fot. Jakub Dudek)
Black Sabbath (fot. Jakub Dudek)
Nagłośnienie było bardzo dobre. Ciężko w tej kwestii mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Wszystkie instrumenty oraz wokal brzmiały solidnie i nikt nikogo nie zagłuszał.

Fot. Jakub Dudek
Fot. Jakub Dudek

Może to nie był najlepszy koncert na jakim byłem, ale z pewnością najważniejszy w moim życiu. Pierwszy i zapewne ostatni raz zobaczyłem na żywo zespół, na którego muzyce się wychowałem, który w ogromnym stopniu ukształtował mój muzyczny gust. Występ oceniam bardzo pozytywnie, choć grupa zagrała stanowczo za krótko. Forma muzyków, jeśli przyjąć odpowiednie kryteria, była zadowalająca. Nigdy nie wymagało się wiele od Ozziego, więc śmiało można uznać, że zaśpiewał na miarę swych możliwości i żadnej poważnej wpadki nie zaliczył. Dobrze poradził sobie Butler, a Tommy Clufetos jako młody perkusista, ma mnóstwo werwy i zapału. Choć nie zastąpi Warda, to doskonale wpasował się w repertuar grupy i sądzę, że nikomu jego obecność nie przeszkadzała. Czuć natomiast było zmęczenie w grze Iommiego, zwłaszcza w partiach solowych. Co prawda w Black Sabbath, jak i w heavy metalu, zasłużył się on głównie riffami, a jego solówki, choć bardzo charakterystyczne, nigdy nie były dynamiczne, to jednak kiedyś brzmiały one bardziej dziarsko. Cóż, wiek i choroba niestety nie oszczędzają ojca heavy metalu. Tym niemniej, muzycy dali z siebie wszystko, a koncert uważam za niesamowicie udany.
Fot. Jakub Dudek
Fot. Jakub Dudek



Setlista:
1. "Black Sabbath"
2. "Fairies Wear Boots"
3. "After Forever"
4. "Into The Void"
5. "Snowblind"
6. "War Pigs"
7. "Behind The Wall Of Sleep" / "Wasp"
8. "N.I.B." / "Bassically"
9. "Hand Of Doom"
10. "Rat Salad" (wraz z perkusyjnym solo Tommiego Clufetosa)
11. "Iron Man"
12. "Dirty Women"
13. "Children Of The Grave"
---
14. "Paranoid"

Komentarze

  1. Dobrze, że tekst okraszony jest zdjęciami. Zdecydowanie poprawia to płynność całego posta.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz