[Artykuł] Podsumowanie 2011 roku

Rok 2011 był wyśmienitym rokiem dla muzyki hard rockowej i heavy metalowej. Przyniósł on bowiem wiele znakomitych płyt, które porywają, intrygują, zachwycają czy po prostu sprawiają radość ze słuchania. W tym zestawieniu znaleźli się zarówno młodzi adepci (Katana, Skull Fist, Cauldron, White Wizzard, Vanderbuyst), jak i doświadczone zespoły, które pomimo długiego stażu ciągle mają coś ciekawego do zaoferowania (Megadeth, Myslovitz, Saracen, Saxon, Tygers of Pan Tang). Mnie najbardziej zaintrygowała płyta "Living With The Ancients" grupy Blood Ceremony, która zaskakuje różnorodnością i pokazuje, że można łączyć ze sobą gatunki z pozoru kompletnie ze sobą niepowiązane. Gorąco zachęcam do zapoznania się z płytami zawartymi w moim zestawieniu.

1. Blood Ceremony - Living With The Ancients


Blood Ceremony to kanadyjska grupa założona w 2006 roku grająca rock psychodeliczny z elementami hard rocka i heavy metalu oraz doomu podszytego folkiem czy progresywnym rockiem...Właściwie czego ten kwartet nie gra... Określenie "folkujący Black Sabbath" będzie w tym wypadku najtrafniejszym. Na płycie "Living With The Ancients" są gitarowe riffy przypominające najlepsze dokonania Black Sabbath i Budgie, są także organy nawiązujące do Deep Purple czy Jetro Tull, flet a'la Korpiklaani, a całość podszyta klimatem mrocznego doomu w stylu Electric Wizard. Blood Ceremony funduje nam niezwykle interesującą i, co ważne, spójną mieszankę gatunkową, a przy tym prawdziwą ucztę dla uszu. Choć odwołań do starszych grup jest wiele, nie ma mowy tu o plagiacie czy wtórności. "The Great God Pan" rozpoczyna się od klasycznych hard rockowych zagrywek, a głos Alii O'Brien jest jakby żywcem wyjęty z muzycznych dokonań grup heavy metalowych wczesnych lat 80-tych. Jednak już pod koniec organy grają niczym Jon Lord, a riffy i solówki brzmią jakby grał je Tony Iommy. Niesamowity utwór, którego słucha się z przyjemnością. Znowu "Coven Tree" zawiera doomowe riffy, ale i folkową naleciałość. Takich zaskakujących utworów jest o wiele więcej i zdecydowanie jest to jedno z najlepszych dokonań 2011 roku.

2. Cauldron - Burning Fortune

Kanadyjczycy z Cauldron niestety nie popisali się nowym albumem. Pełno męczących i niczym nie wyróżniających się kompozycji. Granie bez pomysłu, sporo łomotu bez ładu i składu. Dodatkowo produkcja razi w uszy i, jak na dzisiejsze czasy, nawet niski budżet niczego nie usprawiedliwia. Doprawdy ciężko album zdzierżyć w całości nad czym ubolewam, gdyż Cauldron udowodnił swym pierwszym albumem, że jest jedną z lepszych młodych kapel grających tradycyjny heavy metal. Liczę jednak, że trio pozbiera się szybko z zapaści twórczej.


3. Katana - Heads Will Roll


Skandynawia to obszar, gdzie tradycyjny heavy metal ciągle cieszy się popularnością. Przyczyną tego zjawiska z pewnością jest dofinansowywanie zespołów grających taką muzykę. Dzięki temu znajdują się jeszcze młode zespoły, pełne zapału i energii, czerpiące z klasyki. Katana dużo czerpie z Iron Maiden, jednak nie zawsze wychodzi to dobrze. Zaprawione jest to niesamowitą melodyjnością, dlatego też nietrudno dostrzec pop rockowe naleciałości. Grupa dobrze czuje się w takich kawałkach jak "Living Without Fear", "Blade Of Katana" czy "Heart Of Tokyo", w których występują liczne melodie, ale nie ma mowy o przesycie. Ponadto utwory oprawione są solidnym, ostrym i nowoczesnym brzmieniem, a także wirtuozerskimi solówkami. "Heads Will Roll" to przykład tradycyjnego metalowego grania, adresowanego do młodych osób. Starzy wyjadacze raczej nie znajdą tu nic dla siebie. Nie da się natomiast zaprzeczyć temu, iż album zagrany został z pełnym poświęceniem, werwą i zapałem. Klarowna produkcja idealnie oddająca dynamizm utworów również na plus. Za naśladowanie Harrisa i spółki Katana nigdy nie powinna się brać. Świetnie za to odnajduje się w melodic metalu z elementami glamu i taką muzykę członkowie powinni nam dostarczać.

4. Megadeth - "TH1RT3EN"

Nowy album Megadeth nie przynosi grupie ani chwały ani wielkiego wstydu. Powstał przeciętny album, którego można posłuchać bez grymasu na twarzy, ale też szczególnie nie porywa. Pełno tu utworów bardzo typowych dla Megadeth, które to nie są zaskoczeniem dla fanów. Ogólnie granie trochę bez pomysłu i polotu, byleby coś grać. Członkowie niezbyt silą się na wyrafinowane melodie ani na ciekawe gitarowe zagrywki - choć te prezentują dobry poziom, ale jedynie dobry. Są one także skierowane bardziej na heavy metal. Można posłuchać, ale nie należy nastawiać się na konfitury.



5. Myslovitz - Nieważne jak wysoko jesteśmy...


Niełatwo było czekać na nowy album mysłowickiej grupy cierpliwie, gdyż zapowiadała ona już od dawna jego ukazanie się. Przeszkodziła niestety roczna przerwa w graniu i koncertowaniu. Fani starego Myslovitz mogą poczuć się zawiedzeni. Nie jest to płyta, której przeznaczeniem będzie dominowanie na pierwszych miejscach list przebojów. W zasadzie brak chwytliwych kawałków na miarę "Długości dźwięku samotności" czy "Sprzedawcy marzeń". Zespół przygotował chyba po raz pierwszy w swojej karierze album adresowany do ludzi o szerszym muzycznym osłuchaniu niż tylko muzyka z radia i telewizji. Rozpoczyna go rewelacyjna, emocjonalna "Skaza", utwór skomponowany przez Artura Rojka jeszcze wiele lat przed powstaniem tej płyty. "Art Brut" to z kolei lekka piosenka, ale bardzo psychodeliczna. Jest też interesujący, transowy "Przypadek Hermana Rotha"  czy radiowy, choć słaby "Ukryte". Na tym wydawnictwie mamy też utwory oddające klimat Myslovitz z lat 90. - "Ofiary zapaści teatru telewizji" czy "Efekt motyla". i lekką, przyjemną balladkę "Srebrna nitka ciszy". Wiele złego zarzucić nie mogę - panowie nagrali ambitny krążek, na którego trzeba patrzeć inaczej niż na poprzednie ich albumy. Brak tu przebojowości i mniej rockowych uderzeń, jest za to więcej psychodelii i eksperymentowania. Polecić mogę album osobom, które szukają czegoś nowatorskiego i niecodziennego.

6. Saracen - Marilyn


Saracen jest jedną z tych grup, która darzona jest szacunkiem jedynie u podziemnego grona słuchaczy. Grupa wystartowała w dosyć nieodpowiednim dla siebie czasie, kiedy to wysublimowana muzyka nie trafiała w gusta przeciętnych zjadaczy chleba. Nowością na albumie "Marilyn"jest pojawienie się trójki wybornych wokalistów w roli gości - Robin Beck, Steve'a Overland'a i Issy, którzy wzbogacają płytę delikatnymi, pełnymi emocji głosami. Swą obecnością na tej produkcji zaszczycił również sesyjny muzyk Snake Davis, wysokiej klasy saksofonista. Idealnie wpasowuje się tutaj, na tle tak poruszającego materiału. O wyjątkowości tej płyty świadczy fakt, iż jest ona w pełni poświęcona ikonie urody i seksu - Marilyn Monroe. Trzeba przyznać, że hołd dla tej osoby został oddany w należyty sposób. Pełno tu fantastycznych i nietuzinkowych utworów odegranych z niesamowitą pasją, zapałem i pomysłowością. Całość zdobią klawisze obsługiwane przez Braddera. To on dodaje wszystkim kawałkom ekspresji i poruszenia. Pochwalić należy oczywiście rewelacyjne wokale i świetne partie saksofonisty. Wszyscy twórcy wykazali maksimum zaangażowania. Genialnie zaaranżowana, pełna wirtuozerii i pomysłów płyta, dostarczająca nam mnóstwo niepowtarzalnych wrażeń. Wielki podziw i czapki z głów dla tak wspaniałego dzieła. Z czystym sumieniem polecam słuchaczom o wysublimowanym guście muzycznym.

7. Saxon - Call to Arms


Średnio co 2 lata Brytyjczycy z Saxon potrafią uraczyć nas nowym albumem. Wiele opinii wskazuje na to, że ci goście są nie do zdarcia, zwłaszcza koncertowo. Jednak tyczy się to również oferowanego materiału, który co prawda niczym nie zaskakuje i słychać, że to Saxon, ale utwory na wydawnictwach zawsze prezentują wysoki poziom. Tak też jest w przypadku "Call to Arms". Z niewysłowioną przyjemnością słucha się takich czadów jak "Back in 79",  "Surviving Against the Odds", "Mists of Avalon" z lekka podszytego power metalem czy balladowego, "Call to Arms". Powstal po prostu kolejny wyśmienity album Saxon, z którym warto się zapoznać.



8. Skull Fist - Head öf the Pack


Na płycie kanadyjskiego Skull Fist "Head öf the Pack" mamy klasyczny, surowy heavy metal, lekko przesiąknięty powerem i speedem, który jest w zasadzie ukłonem dla brytyjskiej tradycji, zachowujący jednak amerykańską tożsamość. Dużo tu Iron Maiden i Tokyo Blade, przy czym sprawny duet gitarzystów swą grą do złudzenia przypomina duety Murray'a i Smitha, jak również Boultona i Wigginsa. Zarówno pod względem precyzji i dynamiki jak i stylistyki. Również sposób śpiewania Slaughtera został przejęty po Dickinsonie. Płyta, mimo szybkiego i ciężkiego grania jest obfita w liczne melodie śpiewane przez wokalistę, którego głos zdecydowanie się do tego nadaje i nieźle komponuje się to z muzyką. Sprawna jest też tu Thunderland, perkusistka z power metalowym zacięciem. Na całości albumu bębni jak natchniona i spisuje się perfekcyjnie. Wygrana w "Rock The Nation Awards 2010" z pewnością grupie się należała, jest to niewątpliwie jeden z najlepszych metalowych debiutów roku.

9. Tygers Of Pan Tang - The Spellbound Sessions


W 2011 roku przypadła 30 rocznica wydania płyty "Spellbound" i w celu jej uczczenia, grupa przygotowała miłą niespodziankę - nagrała 6 utworów z albumu w zupełnie nowych wersjach. Trzeba przyznać, że słucha się tego znakomicie, a same utwory wydają się być atrakcyjniejsze niż w swych pierwotnych wydaniach. Duże zasługi ma w tym Jacopo Meille, który wnosi tu sporo świeżości, melodii i wirtuozerii i niezaprzeczalnie jest wokalistą utalentowanym. Jestem pewien, że wyciągnąłby zespół z największej wpadki. No i przed wszystkim… sound. Kapitalny, świeży i ostry, na którym w końcu czuć rockowy polot - tego chyba najbardziej brakowało na oryginalnym Spellbound. Zespół stanął na wysokości zadania i piękny prezent przygotował fanom. Ci na pewno nie będą zawiedzeni.


10. Vanderbuyst - In Dutch


Vanderbuyst prezentuje łagodną formę heavy metalu, a często grupie bliżej do hard rocka. Produkcyjnie również jest dość oszczędnie i nie uświadczy się łomotu powodowanego przez ostrą perkusję ani głośnych pojedynków gitarowych. Wokalista też nie wybija się na pierwszy plan. Płytę przyjemnie się słucha - nie ma fajerwerków, ale jest to bardzo spójny, udany krążek, który chętnie włączy każdy miłośnik hard rocka i heavy metalu. Znajdziemy utwory krótkie i treściwe, jak np. "Black & Blue" czy "KGB" ciekawie rozbudowane jak "Into the Fire", czy zadziorne jak "Anarchic Storm". Mimo braku oryginalności, "pazura", a także oszczędnej produkcji utwory są chwytliwe, a płyta nie nuży.

11. White Wizzard - Flying Tigers


Nowa produkcja White Wizzard - klona Iron Maiden - bardzo mnie wymęczyła. Debiutanckim albumem "Over the Top" grupa pokazała, że jej wielką inspiracją jest Żelazna Dziewica i zawarła na nim mnóstwo odniesień do tejże. Chociaż zaskoczenia nie było - wszystkie te patenty były mnóstwo razy "wałkowane" przez naprawdę wiele zespołów chcących upodobnić się do swych idoli - to jednak członkowie grupy zrobili do z dużym poszanowaniem i zdecydowanie lepiej się tego słuchało. Na "Flying Tigers" grupa jakby "nabrała" trochę własnego stylu, ale ich "swoiste" nagrania są bez polotu i pomysłu. Za dużo w tym wszystkim hałasu i łomotu, a dodatkowo zespół stara się grać w gatunkach w jakich nie potrafi, co udowadnia "Fall of Atlantis" oraz próbuje być mroczny i patetyczny w takich kawałkach jak "Demons and Diamonds" czy "Starman's Son". Niestety, ciężko album zdzierżyć w całości.




Komentarze