[Po pierwszym odsłuchu...] #20

"Damnation" jest siódmą płytą szwedzkiego Opeth i pierwszą, na której grupa radykalnie odeszła od melodyjnego death metalu w kierunku progresywnego rocka. Ma ona bardzo smętny charakter i zawiera dużo psychodeliki. Jest to muzyka, która idealnie sprawdzi się w chwilach smutku i rozpaczy. Z pewnością pomoże również przetrwać tymczasowy marazm. Niektóre riffy mogą być naprawdę smutne jak w "Windowpane" czy przygnębiające, jak choćby w "In My Time of Need". Refren tego utworu, jakby dla odmiany, daje pewną nadzieję na lepsze. Bardzo kojarzy mi się on z legendarnym karmazynowym "Epitafium". Oprócz smutku i przygnębienia obecny jest też niepokój, jaki mamy w "Death Whispered A Lullaby". Słychać tu dużo rocka alternatywnego. Złowieszczy "Closure" także robi duże wrażenie. Moim faworytem na tym albumie jest prostszy w konstrukcji i bardziej refleksyjny "Hopes Leaves". Nie jest on co prawda szczególnie urozmaicony w przeciwieństwie do pozostałych kompozycji, ale jest konkretny, a zagrywka na wstępie to miód na moje uszy! Uwielbiam tak refleksyjne zagrywki na cleanie. Klimatu dodają urokliwe klawisze. Kolejną dawkę niepokoju mamy w "To Rid The Disease". Pianino i smyczki znów robią robotę, a i refren znów łagodniejszy...

Zdecydowanie wyróżnia się "Ending Credits", jest to bowiem kawałek instrumentalny o dość żwawym tempie i mniej smętnym muzycznym przekazem. Zamykający płytę "Weekness" jest dość specyficzny, brakuje perkusji, a tajemniczości dodaje przesterowany wokal i klawisze.

Słychać, że muzycy dużo pracowali nad materiałem i są niezwykle zgrani. Album jest spójny i bardzo dobrze się go słucha, zwłaszcza w chwilach smutku. Podobają mi się urozmaicone partie basu, które w takiej muzyce są kluczowe. Pełno niepokojących akcentów jak choćby sugestywne smyczki, czasem urokliwe, czasem niepokojące instrumenty klawiszowe i efekty przytłumionego wokalu. Płyta niesamowita, która pewnie niejednokrotnie będzie mi towarzyszyć.

Komentarze