[Recenzja] Skull Fist - Paid In Full (2022)




















Tracklista:
1. Paid in Full 05:35 
2. Long Live the Fist 03:41 
3. Crush, Kill, Destroy 04:14 
4. Blackout 04:59 
5. Madman 03:38 
6. For the Last Time 04:02 
7. Heavier than Metal 03:37 
8. Warrior of the North 03:48

Rok wydania: 2022
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Kanada

Skład zespołu:
Zach Slaughter - wokal, gitara
Casey Guest - bas
JJ Tartaglia - perkusja


To już czwarty krążek kanadyjskiej formacji Skull Fist. Formacji świetnej, która jednak zaniemogła na poprzednim albumie "Way of the Road", co jest zrozumiałe, bo nie jest łatwo w tym stylu za każdym razem utrzymać wysoki poziom. "Paid in Full" poziomu poprzednika niestety nie przeskakuje, a nieudolne silenie się na komercyjność w niektórych momentach na tamtym albumie zostało zastąpione przez oldskulowe co prawda, ale bardzo już wtórne i sztampowe granie.

Tytułowy utwór brzmi naprawdę zachęcająco. Trochę nietypowo jak na Skull Fist, bo brzmienie przywołuje nieco klimat lat 70-tych. Początkowy riff jakby nieco stonerowy, ociężały i dosyć powolny, co nie jest charakterystyczne dla tych Kanadyjczyków, którzy przyzwyczaili nas do wściekłych riffów i szybkich solówek. Refren jednak już podchodzi bardziej pod Scorpions i nawet Slaughter śpiewa trochę manierą Klausa Meine. Moment solówek to już typowy Skull Fist i jego prawdziwa moc. Utwór zdecydowanie najciekawszy na płycie i już myślałem, że grupa po spadku formy kompozycyjnej 4 lata wcześniej podniosła się i zaciekawieniem przesłucham krążek. Niestety nic bardziej mylnego. 

"Long Live the Fist" przywodzi na myśl "You're Gonna Pay" z drugiej produkcji grupy, "Chasing the Dream" i jest on jeszcze całkiem udany, choć bez szału i to taki klasyczny Skull Fist. "Crush Kill Destroy" początkowo zalatuje nieco thrashem, ale to jednak czystej maści heavy. Może i szkoda, bo kawałek w takiej formie niemiłosiernie nudzi.

Reszta numerów już bardzo w stylu grupy, tylko bardzo jest to wszystko wtórne i przewidywalne. Zespół zamieścił nawet dwa odgrzewane kotlety w postaci "Blackout" oraz "Heavier than Metal" z ich Epki z 2010 roku, bo chyba nie miał pomysłów jak tu zapełnić album.

Granie w swoim stylu można by było uznać za atut tej płyty, bowiem warto być szczerym z samym sobą i fanami grając taką muzykę, w jakiej czuje się najlepiej i za jaką wielbiciele pokochali zespół. Z drugiej jednak strony daleko tej produkcji do pierwszych dwóch albumów formacji. Dominuje tu bowiem muzyka bardzo przewidywalna, zwłaszcza, jeśli zna się pozostałą twórczość grupy. Po raz kolejny zespół pokazał, że w tym stylu nie ma już za wiele do powiedzenia.

4,5/10

Komentarze