[Recenzja] Edguy - Kingdom of Madness (1997)



























Tracklista:

1. Paradise 06:24
2. Wings of A Dream 05:24
3. Heart of Twilight 05:32
4. Dark Symphony 01:05
5. Deadmaker 05:15
6. Angel Rebellion 06:44
7. When A Hero Cries 03:59
8. Steel Church 06:29
9. The Kingdom 18:23

Rok wydania: 1997
Gatunek: Power Metal/Heavy Metal
Kraj: Niemcy

Skład zespołu:
Tobias Sammet - śpiew, bas, instrumenty klawiszowe
Jens Ludwig - gitara
Dirk Sauer - gitara
Dominik Storch - perkusja




Rok 1997. Debiutuje jeden z najważniejszych zespołów power metalowych. Szczerze mówiąc, po "Kingdom Of Madness" nikt by się nie spodziewał, że kiedyś tak właśnie się stanie. A jednak...
Edguy'owy debiut przedstawia nieco inną wizję grania niż ta, która w tym czasie dominowała w Niemczech. Nie były to dobre czasy dla melodyjnych odmian power metalu, a już tym bardziej dla heavy metalu, którego również tu pełno. Dlatego też ta płyta nie cieszyła się sukcesem wtedy, ale również i dziś, mimo uznania dla zespołu, wśród dyskografii ciągle stoi ona na uboczu. Sama formacja nie była jeszcze zbyt wyrobiona i doświadczona, co słychać zwłaszcza w wokalu Sammeta brzmiącego inaczej niż na późniejszych dokonaniach kapeli. Również brzmienie płyty pozostawia wiele do życzenia. Od samego początku rzuca się w... uszy perkusja, która jest za bardzo wysunięta do przodu i te syki blach po prostu rażą. Gitary za to są gdzieś w tle, zamiast przodować. Dodatkowo ich brzmienie jest mało wyraziste. Basu prawie w ogóle nie słychać, co już jest karygodne.

Co zaś prezentują poszczególne utwory? "Paradise". No, lekko udziwniony poprzez przeplatanie się wielu motywów niepasujących do siebie, co jako całość nie komponuje się najlepiej. Zdecydowanie lepiej wypada "Wings Of A Dream", w którym mamy zadziorne zagrywki oraz chwytliwą melodię. W "Heart Of Twilight" chwytliwa zagrywka na wstępie mogłaby sugerować ostre i toporne granie, jednak nic bardziej mylnego. Utwór po chwili przeradza się w coś na wzór pół-ballady, co w rezultacie wychodzi bardzo dobrze. Niezwykle udanymi kawałkami są "Deadmaker" ze świetną melodią w refrenie oraz "Angel Rebellion", w którym oprócz dynamicznej perkusji zwraca uwagę imponujące solo basu w środkowej części utworu, gdy ten przybiera wolniejsze obroty. Jak wiadomo, Tobias Sammet na albumie był odpowiedzialny za wokal, bas oraz instrumenty klawiszowe. Najwięcej roboty miał on we wzruszającej i pełnej emocji balladzie "When A Hero Cries" i ten utwór, poza chórkami w tle, wykonał samodzielnie. Źle została rozplanowana ostatnia, najdłuższa kompozycja. Gdyby rozdzielić poszczególne fragmenty tego utworu, powstałyby ze trzy dobre kompozycje, a tak... no jest jedna dłuuuga z niezbyt pasującymi do siebie elementami.

Ogólnie pozostaje wrażenie, że w umysłach artystów zrodziły się bardzo dobre pomysły, jednak problem sprawiła ich realizacja. Odczuwa się niewykorzystany potencjał. Coś chciałoby się tu jeszcze dopowiedzieć, wykrzyczeć... Być może te pomysły były na kilka niezłych motywów a nie na całe kawałki, dlatego też te utwory na płycie w większości są nieskonkretyzowane. Album nosi miano poprawnego i tylko poprawnego. Może to wina produkcji, może ze strony muzyków było za mało zaangażowania, a może złego rozplanowania i budowy kompozycji. Tak czy owak, nikt by się nie spodziewał, że wokół tego zespołu w późniejszych latach zrobi się wielkie zamieszanie.


7/10

Komentarze