[Recenzja] Judas Priest - Firepower (2018)



















Tracklista:
1. Firepower 3:27
2. Lightning Strike 3:29
3. Evil Never Dies 4:23
4. Never the Heroes 4:23
5. Necromancer 3:33
6. Children of the Sun 4:00
7. Guardians (Instrumental) 1:06
8. Rising from Ruins 5:23
9. Flame Thrower 4:34
10. Spectre 4:25
11. Traitors Gate 5:43
12. No Surrender 2:54
13. Lone Wolf 5:09
14. Sea of Red 5:51

Rok wydania: 2018
Gatunek: Heavy Metal
Kraj: Wielka Brytania

Skład zespołu:
Rob Halford – wokal
Glenn Tipton – gitara
Richie Faulkner – gitara
Ian Hill – bas
Scott Travis – perkusja

"Firepower" jest 18-tym albumem Judas Priest i pierwszym od 1988 roku, który został wyprodukowany przez Toma Alloma. Dlatego też tegoroczny album brzmi tak dziarsko jak kultowe produkcje zespołu, przy których Allom miał swój udział. Po 4-ech latach od wydania "Redeemer of Souls" grupa powraca z 14-ma energetycznymi utworami, które pokazują, że Judas Priest nadal ma się świetnie. Okładka dość mocno kojarzy się z  płytą "Screaming for Vengeance", i pod względem muzycznym nowe dzieło Judasów również przypomina wspomniany album, co wydaje się być dobrą recenzją tego wydawnictwa.

W oczekiwaniu na premierę "Firepower" apetyt zaostrzyły single, które pojawiły się przed oficjalnym wydaniem. Pierwszym był "Lightning Strike", który spowodował ekscytację wśród fanów. Utwór ma bardzo patetyczny charakter i tego typu kompozycji grupa ma wiele w swej twórczości. Może on stanowić swego rodzaju hymn na płycie. Agresja gitar, ostre sola gitarowe i oczywiście podniosły styl śpiewania Halforda - którego forma na krążku jest bardzo dobra - to cechy charakteryzujące ten utwór. Następnie objawił nam się tytułowy "Firepower". Ten kawałek również porywa już od pierwszych sekund. A to głównie za sprawą szybkiego i dynamicznego riffu na wstępie. Utwór utrzymany jest w szybkim tempie, jest krótki, ale treściwy oraz posiada znakomity i chwytliwy refren. Lepszego początku albumu nie można sobie wyobrazić. Bliżej dnia premiery ukazał się także "Never The Hero", który jest moim faworytem na tym krążku. Prawdziwa perełka na albumie, mająca w sobie trochę tajemniczości, grozy, ale i ciężaru, który rozładowuje się szczególnie w rewelacyjnym, zapamiętywalnym refrenie. Tego niesamowitego utworu słucha się z niewysłowionym zadowoleniem.

Jak się okazało, owe single wypuszczone przedpremierowo były najmocniejszą strona albumu. Nie oznacza to jednak, że pozostałe utwory nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Dobre wrażenie robi "Evil Never Dies", agresywny, a momentami niepokojący. Jest też złowieszczy "Necromancer", w którym gitary są naprawdę solidnie, a wokal prawdziwie przejmujący. Znalazły się również dwa utwory w klimacie Black Sabbath. Nie sposób bowiem nie dostrzec w riffach "Children of the Sun" i "Lone Wolf" takowych naleciałości. Nie brzmią jednak jak nieudolne kopie utworów BS, a co najwyżej podchodzą pod te klimaty, co mnie, jako miłośnika starego, stonerowego Black Sabbath z lat 70-tych szczerze zadowala. Świetnym utworem jest "Rising from Ruins" ze względu na dużą różnorodność w nim zawartą. Czasem jest melodyjnie i spokojnie, czasem patetycznie i agresywnie, dzięki temu utwór naprawdę trzyma w napięciu. Natomiast bardzo sztampowo wypada "Flame Thrower". W utworze nie dzieje się nic ciekawego, w dodatku brzmi on jak odrzut z "Turbo", płyty, która nie przyjęła się zbyt dobrze wśród fanów. Na szczęście to jedyna wada tego wydawnictwa.

Pochwalić należy album za wyborną produkcję oraz sprawną grę gitarzystów i oczywiście wspaniałą formę wokalną Halforda. Imponujące, że facet w jego wieku jeszcze potrafi tak śpiewać. Zespół zaoferował solidny heavy metalowy album, który będzie stanowił prawdziwą ucztę dla uszu każdego fana.

8,5/10

Komentarze