[Artykuł] 10 zespołów NWOBHM wartych uwagi


Nie będę się zbytnio rozpisywał o samym nurcie, bo jest on tak bogaty, że nawet pisząc elaborat, pominąłbym wiele ważnych faktów. Trzeba natomiast wiedzieć ,że NWOBHM, czyli New Wave Of British Heavy Metal, dominował pod koniec lat 70 i na początku lat 80. XX wieku. Kiedy modny wtedy punk zaczął tracić masową popularność, NWOBHM dało po sobie przypomnieć, że były kiedyś takie gatunki jak hard rock i heavy metal, dzięki pladze powstających brytyjskich zespołów. Niestety tylko nielicznym udało się zdobyć szerszą popularność, a sporo godnych uwagi kapel zginęło w podziemiu zostawiając po sobie jedynie 2 single, bądź też EP - kę. Nurt wywarł szeroki wpływ na kształtowanie się nowych odmian metalu (black metal, death metal). Pragnę zaprezentować w moim odczuciu 10 najciekawszych zespołów NWOBHM, z których większość gra do dziś, jednak w zupełnie innym stylu.




1. ANGEL WITCH


















Debiut Angel Witch to z pewnością ikona NWOBHM. Jest tu mrok, szatan i okultyzm, którego żadna inna grupa w tamtym czasie nie potrafiła odzwierciedlić. Kevin Heybourne zdecydowanie należał do czołowych gitarzystów tej epoki. Album przyniósł grupie sukces, jednak niestety szybko słuch o niej zaginął. Co było tego przyczyną ? Problem tkwił w ustabilizowaniu składu Angel Witch. Heybourne próbował również swych szans w Ameryce formując kapelę death metalową, jednak z miernym powodzeniem. W rezultacie ukazały się jeszcze tylko 2 studyjne albumy AW: "Screamin' and Bleedin'" w 1985 i "Frontal Assault" w 1986.

Reszta to albumy koncertowe.

Krążek rozpoczyna się czadowym "Angel Witch", kończy instrumentalnym "Devil Tower". Jednak album ma do zaoferowania dużo więcej. Jest i "Angel Of Death", opierający się na agresywnym riffie, możliwe, że dający początek death metalu. Nie brakuje też nostalgii, którą słyszymy we "Free Man". Mamy również transowy "Sorcesers" z ciekawymi organami w końcówce utworu. Tajemniczy "Gorgon" wart jest całej płyty. Kawałek, który odstaje na minus to "Sweet Danger", jednak musiał on się tu znaleźć, gdyż był on jedyną szansą do uzyskania kontraktu.




2.IRON MAIDEN





















Tego zespołu nie trzeba nikomu przedstawiać. Na debiutanckim albumie Iron Maiden mamy praktycznie hit za hitem, każdy na swój sposób interesujący. Płyta nagrana jeszcze z Paulem Di 'anno na wokalu.

Na albumie zawarta jest ciekawa mieszanka gatunkowa. Znalazło się tu wszystko, na co było zapotrzebowanie w tym czasie, czyli heavy zaprawione punkiem z domieszką progresji. Produkcja może wydać się wadliwa, ale czyż to nie ona powoduje specyficzny klimat na płycie ?

Otwieraczem jest żywy, dynamiczny "Prowler", który może być zapowiedzią zawartości albumu. W podobnym "punkowym" klimacie "Running Free", oba utwory są wręcz stworzone dla ówczesnych heavy metalowców. Nie brak tajemniczej progresji, jaką mamy w genialnym "Remember Tomorrow" oraz "Phatom Of The Opera". Znalazła się też obowiązkowa ballada na płytach NWOBHM - niezwykle nostalgiczny "Strange World". Krążek zakończony jest (jak sami członkowie przyznają) hymnem grupy, nazwanym po prostu..."Iron Maiden".W podobnej konwencji utrzymany jest "Killers" z 1981 r.




jednak była to ostatnia taka propozycja grupy. Paul Di'anno opuścił szeregi Ironów, a jego miejsce zajął niezwykle uzdolniony wokalnie Bruce Dickinson. Niestety, na dziełach z tym wokalistą, próżno dopatrywać się takiej różnorodności i takiego punkowo - progresywnego klimatu, jakie miały miejsce na pierwszych dwóch krążkach IM.



3.SAXON

























Kolejna żywa legenda, o której głośno było głównie w latach 80-tych, jednak ciągle nagrywa płyty na wysokim poziomie, na których nie da się zawieść. Zespół powstał w 1976, pierwotnie pod nazwą Son Of A Bitch, a zadebiutował albumem "Saxon" w 1979 roku. Nie ma tu nic odkrywczego, jednak jest coś, co silnie przyciąga i mimo, że utwory nie są zbyt wyrafinowane, chce się tego słuchać. Była to w tym czasie jedna z nielicznych kapel, której udało się grać proste, rytmiczne utwory w sposób atrakcyjny dla słuchacza. Miały one więcej wspólnego z klasycznym hard rockiem z lat 70-tych niż z rzeczywistą ideą NWOBHM. Jest kilka numerów zasługujących na wyróżnienie - "Big Teaser" z fajnymi chórkami w refrenie, "Stallions Of The Highway", który mógłby być zapowiedzią albumu "Wheels Of Steel" czy dwuczęściowa ballada "Rainbow Theme / Frozen Rainbow" - istna perełka na płycie, grana przez Saxon na koncertach do dziś. Albumu miło się słucha, jednak to tylko wstęp do mającego nadejść albumu "Wheels Of Steel".
Recenzja



Saxon praktycznie nigdy nie sprzeniewierzył się ideałom skóry, jeansów, motocykli i życia rockmana. "Wheels Of Steel" z roku 1980 doskonale odzwierciedla obraz takiego właśnie buntowniczego Saxona, jakiego fani pokochali. Sama okładka sugeruje motocyklową jazdę. Taką właśnie na albumie otrzymaliśmy. Mamy rock'n'roll'owy "Wheels Of Steel", przebojowy i uwielbiany przez publikę "747(Strangers In The Night)", dynamit w postaci "Stand Up And Be Counted" czy "Street Fighting Gang" i w końcu "Motorcycle Man", stanowiący całą esencję płyty. Dominują krótkie, ostre riffy typowe dla NWOBHM. Ważną rolę pełni sekcja rytmiczna, gdyż numery są w większości szybkie i dynamiczne. Brzmienie typowe dla tego okresu - brudnawe i z głośną perkusją. Publiczność właśnie takiego grania oczekiwała, dokładnie to chciała usłyszeć. Album zyskał miano kultowego, a o Saxon mówiło się w tym czasie jako o "najgłośniejszej kapeli heavy metalowej".    Recenzja



Sukces "Wheels Of Steel" zaowocował wydaniem jeszcze w tym samym roku płyty "Strong Arm Of The Law". Można zaobserwować, jak z młodego, niegrzecznego zespołu wyrosła dojrzała, ambitna kapela. Nie uświadczymy tu prymitywizmu i zadziorności, jakie miały miejsce na 2 poprzednich dokonaniach Saxon. Wyborna produkcja również jest tu zaletą - brzmienie nie jest już takie suche, jest natomiast idealnie wypolerowane. Zespół zmienił formułę i konwencję, ponieważ brak tu prostych, krótkich utworów, zastąpione zostały one ciekawymi, rozbudowanymi kompozycjami. Charakterystyczną cechą są długie, rozwinięte sola gitarowe. Tytułowy utwór mógłby stanowić całą esencję grania, jakie zespół prezentował. Interesującym numerem jest tu również "Dallas 1PM", opowiadający o zabójstwie amerykańskiego prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Panuje tu świetny klimat, utworzony dzięki pulsującemu basu na tle gitar, po pewnym czasie wkracza wokal Byforda i tak aż do balladowej cody, w której włącza się jedna z najpiękniejszych solówek, jakie Saxon nagrał. Majstersztykiem będzie tu "To Hell and Back Again" i "Heavy Metal Thunder", w których słyszymy wściekłe riffowanie, przypominające trochę dokonania z "Wheels Of Steel". Na uwagę zasługuje również "Hungry Years", podszyty rock'n'rollem. Wydawać by się mogło, że formacja ma czasy buntownicze już za sobą, jednak zaprzeczył temu wydany rok później album "Denim And Leather".
Recenzja
























Kiedy Saxon był już u szczytu popularności, a brytyjskich konkurentów było coraz więcej, wiedział, że trzeba nagrać album, który przykuje uwagę słuchacza chwytliwymi melodiami i zadziornym graniem. Powrócił zatem do swego pierwotnego wcielenia, co wyszło tylko na korzyść zespołowi. Płyta została pozytywnie odebrana nawet w USA, co było rzadkością. Skóra i dżinsy, czyli atrybuty heavy metalowca -sam tytuł mówi dużo o albumie. Styl podobny jak w "Wheels Of Steel" - szybkie tempo, agresywne riffy, surowe, niedbałe brzmienie oraz melodyjny i przyciągający wokal Byforda. Mimo, że wspomniany styl nie był zaskoczeniem, grupie udało się nagrać kilka hitów, których na drugim LP nie uświadczymy. Jednym z nich jest zapewne "And the Bands Played On",w którym mieści się cała idea ówczesnego brytyjskiego grania oraz idea bycia "metalowcem". Należy również wspomnieć o tytułowym "Denim And Leather", który pełni rolę saxonowego hymnu. Jest też przebojowy "Princess Of The Night", z riffem w stylu Judas Priest oraz melodyjnym refrenem. Zespół nie zapomniał też o dynamitach, jakimi są "Never Surrender" i "Fire In The Sky". Niestety, była to ostatnia propozycja grupy utrzymana w klimacie hard / heavy.
Recenzja

4.DIAMOND HEAD




Pozycja Diamond Head została ugruntowana zaledwie jednym albumem - "Lightning To The Nations", wydanym w roku 1980. Krążęk ten na pewno jest jednym z najistotniejszych nie tylko w NWOBHM, ale w ogóle w całym heavy metalu. To tutaj słyszymy pierwsze thrashowe próby, patenty, które w póżniejszym czasie zostały wykorzystanie w twórczości thrashmetalowych zespołów. Wystarczy posłuchać niepokojącego "Am I Evil", by przekonać się, kto był inspiracją dla Metalliki. Każdy utwór jest tu niebanalny, niektóre pięknie rozbudowane, jak choćby wspomniany "Am I Evil" czy ekspresyjny "Sucking My Love". Mamy też kapitalny, rockowy "Sweet and Innocent", zapewne pełni on rolę przeboju na płycie. Psychodeliczny "The Prince" również warty uwagi.

Charakterystyczną cechą zespołu jest tworzenie utworów opartych praktycznie na jednym, powtarzającym się motywie, przez co potrafił wprowadzić słuchacza w trans. Płyta nietuzinkowa i adresowana do bardziej osłuchanych muzycznie. Niestety, żadna kolejna nie była już tak wybitna. Zespół zmieniał skład (miały miejsce 2 reaktywacje) oraz przyjął formułę delikatniejszego rocka, tym samym zatracił wszelkie swe zalety.
Recenzja

5.TOKYO BLADE

























W drugiej fali NWOBHM przewinął się również Tokyo Blade, prezentujący granie zbliżone do stylu ówczesnego Iron Maiden z domieszką Judas Priest. I tak, w roku 1983 zdołał wydać swój pierwszy album, co spotkało się z uznaniem wśród krytyków i publiczności. Oprócz "mejdenowskich" dokonań, słyszymy tu również naleciałości punkowe, co szczególnie daje się we znaki w "If Heaven is Hell". Sporo dynamicznych utworów, jakimi są "Powegame", "Break The Chains", czy świetnie wykonany cover Russ'a Ballard'a ,przebojowy "Tonight". Na wyróżnienie zasługuje fantastyczny "Killer City", rozpoczynający się ciekawym basowym wstępem, po czym utwór wchodzi w szybsze obroty, by w końcu doczekać się prostego, ale rewelacyjnego refrenu. Na albumie słyszymy, że mamy do czynienia z nie byle kim - umiejętności gitarzystów Andy'ego Boultona i Johna Wigginsa oraz pierwszego wokalisty Alana Marsha doskonale pasującego na tle gitar zostały zauważone. Nie jest to może wybitny i oryginalny heavy metal, jednak jest to zdecydowanie jeden z lepszych albumów drugiej sfery NWOBHM. Niestety, Alan Marsh z niewiadomych przyczyn opuścił zespół, by wrócić ponownie w 1995 roku.
Recenzja





Już szykował się kolejny wspaniały album grupy, już wszystko było pięknie nagrane, że nic, tylko pędzić do wydawcy, tymczasem Alan oznajmia, że odchodzi z Tokyo Blade. Dlaczego ? Tego, zdaje się, nie wiedzą nawet członkowie formacji. Sytuacja była zatem fatalna, gdyż trzeba było szybko szukać nowego wokalisty. Czasu nie było wiele, gdyż wtedy bardzo łatwo można było zostać zdominowanym wśród tysięcy powstających zespołów NWOBHM. Na całe szczęście, grupie trafił się świetny wokalista, obdarzony głosem niezwykle ekspresywnym, pełnym nieskazitelnych emocji. Był to Vicky James Wright.

"Night Of The Blade", wydany w 1984 roku, prezentował właściwie wciąż ten sam "mejdenowski" heavy metal, jednak bardziej przebojowy, co udowadniają choćby "Rock Me To The Limit" czy "Someone To Love". Dużo tu melodii, mniej riffowania, a przede wszystkim Wright, wysuwający się na pierwszy plan. Tylko tytułowy utwór przypomina o swoistości tego zespołu, ewentualnie jeszcze epicki "Warrior On The Rising Sun", w którym mejdenowskie odniesienia biorą górę. Takowe mamy też w trywialnym "Dead Of The Night", kojarzącym się z Iron'owym "Children Of The Damned". O ile ten drugi stoi na przyzwoitym poziomie, o tyle w "Dead.." zupełnie brak jakiejkolwiek formy i treści. Nawet Wright nie ratuje tu sytuacji, a przecież istotą tego albumu jest jego głos.

Porażką jest produkcja, gitary za bardzo schowane, a brzmienie fatalne. Nawet nie chodzi o to, że brudnawe, bo to przecież było normą dla albumów NWOBHM, jednak te gitary są mało wyraziste.

Od tego właśnie czasu, kiedy Wright dołączył do gwardii Tokyo Blade, będzie on się starał poprowadzić zespół w innym kierunku, co udokumentuje wydany w 1985r. album "Blackhearts And Jaded Spaces".

Recenzja



Ukazanie się albumu wywołało pewne kontrowersje wśród fanów. Sam Boulton przyznaje, że było to dla nich zaskoczeniem. Krytycy natomiast ciepło go przyjęli. Była to bowiem próba podbicia rynku amerykańskiego i japońskiego, niestety bezskuteczna. Nie był to już heavy metal, raczej hard rock zaprawiony glamem. Nowością jest tu pojawienie się ballad ("You Are The Heart", "Dancing In Blue Moonlight"), bo takowych zespół przyjmując formułę heavy metalową, nie stosował. Nareszcie brzmienie jest tutaj świetne. Grupa zatrudniła również klawiszowca Nicka Colera, którego mieliśmy okazję słyszeć tylko na tym LP.

Na płycie mamy do czynienia z utworami ciężkimi, ale melodyjnymi. Najlepszym przykładem będzie tu otwieracz "Dirty Faced Angels" oraz "Always". Melancholia ujawnia się w pięknym "Dancing In Blue Moonlight". "Playroom Of Poison Dreams" to z kolei ekspresywny, transowy kawałek,w którym niezwykły, klawiszowy wstęp Colera wywołuje ciarki na plecach. Dla fanów dawnego Tokyo Blade zostały przygotowane "Blackhearts And Jaded Spaces" i "Monkeys Blood". Owa komercyjność albumu daje się szczególnie odczuć w ckliwm "You Are The Heart" i popowym "Loving You Is An Easy Thing To Do".

Jest to krążek przełomowy, ponieważ to na nim zostały zerwane korzenie NWOBHM. Ostatni ,na którym zaśpiewał Vicky James Wright. Z każdym kolejnym prawdziwa "osobowość" tego zespołu była utrącona ze względu na nieustannie zmieniający się skład. Jedynym członkiem zawsze wiernym Tokyo Blade był gitarzysta Andy Boulton.W ten sposób więc kolejna płyta zespołu została wydana pod szyldem "Andy Boulton & Tokyo Blade".
Recenzja

6.GRIM REAPER




Grim Reaper to przede wszystkim Steve Grimmet, obdarzony rewelacyjnym i znacznie wyróżniającym się głosem wśród NWOBHM. "See You In Hell" z 1983 r. to wydawnictwo oparte na typowych dla nurtu patentach, tempie oraz rytmice. Mimo, że potężny głos Grimmeta to ogromna zaleta, album nie jest pozbawiony wad. Cechą dominującą jest tu monotonia i powtarzalność zagrywek. Wystarczy porównać utwór tytułowy i "Now Or Never" albo "Dead On Arrival" i "Wrath Of The Ripper". Gitarzysta Nick Bowcott praktycznie na całej płycie nie ujawnia swoich faktycznych umiejętności. Takowe mamy w przepięknym "The Show Must Go On" napisanym właśnie przez Bowcotta i pierwszego wokalistę zespołu De Mercallo, który na tym LP nie zaśpiewał. Ballada ta jest niezwykle wzruszająca, zwróćmy uwagę, ile zawartej w niej ekspresji i emocji. Stanowi pewne odstępstwo od reguły tworzenia ballad NWOBHM. Istna perełka na albumie.

Bardzo dobry, umieszczony na sam koniec "All Hell Let Loose", jedyny utwór z wykorzystaniem pogłosów gitarowych i z opętańczym śmiechem Grimmeta.

Recenzja

W podobnym klimacie został nagrany "Fear No Evil" z 1985 r.




jednak jest zdecydowanie słabszy od poprzednika. Z powodu braku sukcesu, grupa wypuściła jeszcze jeden LP "Rock You To Hell" w 1987 r.


nastawiony na sukces komercyjny, jednak również bez powodzenia. Poza chwytliwym "Lust For Freedom" raczej żaden utwór nie jest godny uwagi. Po wydaniu krążka, członkowie rozeszli się w różne strony. Grimmet znalazł się przez pewien czas w thrashmetalowym Onslaught, a także w "pop-metalowym" Lionsheart, pracował również nad projektami solowymi.

Warto zatem posłuchać, gdzie udzielał się wokalista o takiej charyzmie i tak wspaniałym głosie, tym bardziej, że pomimo zdumiewającego talentu wciąż nie jest dość znany.

7.PRAYING MANTIS



Debiut Praying Mantis z pierwotnym założeniem NWOBHM miał niewiele wspólnego. Skąd zatem przynależność do tego nurtu ? Jednym z powodów zapewne był czas powstania zespołu. Wówczas wiele formacji założonych na przełomie lat 70 - tych i 80 - tych klasyfikowano jako NWOBHM, mimo, że muzycznie zupełnie odbiegały od dominującego wtedy stylu. Jednak pierwsze single Praying Mantis z końca lat 70 - tych , w tym najsłynniejszy "Captured City", wydany na legendarnej składance Metal For Muthas, dużo mówią o związkach grupy z tym nurtem. "Time Tells No Lies" z 1981 r. zrywa te związki, ale nie końca. Wpływy nurtu są odczuwalne w majstersztykach tj. "Children Of The Earth" czy "Panic In The Street". Reszta to po prostu przyjemne, przebojowe hard rockowe granie.

Płyta rozpoczyna się miło wpadającym w ucho Cheated. Następnie mamy do czynienia z coverem grupy The Kinks - "All Day And All Of The Night". Nie można powiedzieć, że lepszy od oryginału, zważywszy na możliwości, jakie były w latach 60 - tych, a 80 - tych, ale cover naprawdę świetnie wykonany. W "Running For Tommorow" interesująca jest zmiana metrum oraz chórki, jakich dostatek na albumie. Następnie słyszymy czadowy "Rich City Kids". Również tutaj nie zabrakło obowiązkowej ballady - "Lovers To The Grave" z ciekawą budową napięcia oraz rozładowaniem emocji w końcowej części utworu.

To bardzo pozytywna płyta, która kipi energią i radością grania. Niestety, zespół nie nagrał już żadnego albumu utrzymanego w tym klimacie. Po jego wydaniu, grupa się rozpadła, a w 1990 roku miała miejsce reaktywacja, jednak powrót formacji poskutkował zmianą stylu i wydawaniem albumów z pogranicza melodic rock / metal. Grupa do dziś ma problem z ustabilizowaniem wokalisty (praktycznie na każdym albumie śpiewa kto inny), lecz nie przeszkadza to w ciągłym nagrywaniu i koncertowaniu.

Recenzja

8.TANK



Kiedy w 1982 roku pojawił się Tank, od razu zauważono wpływy Motorhead, jednak nie było to całkowite odzwierciedlenie ich muzyki. Lider zespołu, Algy Ward, nie przeczy, że to właśnie twórczość Motorhead skłoniła go do założenia zespołu, jednak bez chęci konkurowania z nim (wbrew niektórym opiniom). Muzycy nie posiadali jakichś wielkich umiejętności, jednak radość grania, ten rock'n'roll'owy luz, bez silenia się na popisy gitarowe i oczywiście inspiracja Motorhead powoduje, że album "Filth Hounds Of Hades" wręcz kipi mocą i energią. Krótko, treściwie i do przodu - w tych oto prostych słowach można podsumować album. Solidną dawkę energii mamy w wyśmienitym "Blood ,Guts And Beer" oraz w dynamicznym tytułowym, jednak prawdziwym killerem z tej płyty stał się "Turn Your Head Around". Utwór szybko zdobył dużą popularność, doczekał się również coverów (np.Sodom), a sam Ward przyznaje, że wiedział, że ten numer wypali. Na wyróżnienie zasługuje tu kończący płytę "Stormtrooper", w którym istotną rolę pełni bas, nadający utworowi charakterystyczny klimat. Zabrakło obowiązkowej na płytach NWOBHM ballady, poprzez ograniczone umiejętności muzyków.

Płyta przyjęta została bardzo dobrze. Niestety, drugim LP przerosnąć poziom debiutu się nie udało, w wyniku czego został zatrudniony kolejny gitarzysta - Mick Tucker. I tym razem trzeci album znów odniósł sukces, jednak począwszy od niego,grupa zmieniła nieco formułę grania zrywając z brudnym, solidnym, "motorheadowym" stylem.

Recenzja

9.TYGERS OF PAN TANG

























Rok 1980 to rok szczytowy dla NWOBHM. Był to najlepszy czas dla młodych, brytyjskich grup, których powstawało wtedy setki, a te bardziej uzdolnione miały duże szanse zdobyć pewną popularność. Tak było z Tygers Of Pan Tang, który debiutem "Wild Cat" oraz drugim LP "Spellbound" z 1981 zapewnił sobie miejsce w czołówce NWOBHM. Na "Wild Cat" nie ma nic odkrywczego i nowatorskiego, ale na pewno jest to jeden z najlepszych albumów nurtu.

Jest to album charakterystyczny dla NWOBHM - prosty, surowy heavy metal z chłodnym i beznamiętnym wokalem Jess'a Coxa. Utwory są długie, bo w większości 5 - cio i 6 - cio minutowe, z monotonnymi, jednostajnymi zagrywkami Robb' a Weir' a. Podobnie jak w Saxon, ważną rolę pełni sekcja rytmiczna, która sprawuje się tu bardzo dobrze. Do najciekawszych numerów należy "Slave To Freedom", ze zmieniającą się rytmiką (w przeciwieństwie do większości) i z zastosowaniem interesujących flażoletów. Mimo, że utwór trwa prawie 6 minut, nie nudzi, czego niestety nie można powiedzieć o "Suzie Smiled", w którym główny riff jest zbyt prymitywny. Ciekawa praca basu w "Killers" oraz w "Fireclown". Mamy też dość dobry "Don't Touch Me There" w klimacie rock'n'roll'a. Na wyróżnienie zasługuje rewelacyjny, transowy "Insanity", który pokazuje, że nawet Tygers potrafi być epicki i mroczny.

Brak tu obowiązkowej ballady na płytach NWOBHM, brak również radiowych, przebojowych utworów. Owa przebojowość ujawniła się rok póżniej, kiedy to do zespołu dołączył świetny wokalista John Deverill oraz niesamowity gitarzysta John Sykes, znany póżniej z Thin Lizzy. Od tego czasu grupa przyjęła łagodniejszą, rockową formułę, co nie przeszkadzało "Spellbound" konkurować nawet z płytami Saxon.

Recenzja



Gdy John Sykes oraz John Deverill zagrzali miejsce w Tygers Of Pan Tang, muzyka zespołu nie była już tak brudna i surowa. Obaj wnieśli tu sporo melodii i wirtuozerii, czego dowodem może być niezwykle ekspresyjna ballada "Mirror". To w niej słychać, że Deverill jest wokalistą wysokiej klasy, a poruszająca solówka Sykesa doskonale zgrywa się z wokalem. Najbardziej dopracowany utwór na albumie. Wspaniałe umiejętności Sykesa są widoczne w szybszych kawałkach tj."Gangland", "Hellbound" czy "Silver And Gold". Ten pierwszy jest najbardziej znanym utworem grupy, doczekał się również coveru w wykonaniu Kreator. Ciekawymi numerami są też "Take It" - nieco wolniejszy, ale po raz kolejny Sykes spisuje się brawurowo, zadziorny i ostry "Tyger Bay" oraz majstersztyk "Blackjack", przypominający klimat debiutu. Zamieszczono też radiową kompozycję "The Story So Far", klimatycznie zbliżoną do Thin Lizzy. Z kolei "Minotaur" to zwykły wypełniacz. Krążek zamyka "Don't Stop By", jest to łagodny, rockowy utwór z melancholijnym refrenem.

Płyta jest równa i dobrze zgrana, jednak w tym wszystkim brak tego prawdziwego rockowego polotu, brzmienie zbyt ugładzone. Wynagrodzi to na szczęście przyszły LP "Crazy Night", na którym jest i polot, i melodie. Płytę chwalono za wyborną grę gitarzystów i piękne solówki.







W tym samym roku, grupa zdołała wypuścić jeszcze jeden LP o nazwie "Crazy Night". Brzmienie surowe jak na debiucie, z tą różnicą, że na debiucie było ono brudnawe i z podkreśleniem sekcji rytmicznej. Tutaj wszystko brzmi harmonijnie i dżwięk gitary również jest czyściutki. John Deverill nadal śpiewa melodyjnie i z niezwykłą ekspresją, mimo to, album jest dość ostry i przebojowy. Jazda zaczyna się już od świetnego "Do It Good". Następnie mamy "Love Don't Stay", z charakterystycznym i zapamiętywalnym riffem, a także melodyjnym refrenem. Kolejna dawka riffowania połączonego z wirtuozerią znajduje się na "Never Satisfied". Potem żywy, szybki "Running Out The Time". Tytułowy utwór to esencja albumu, przy którym można się świetnie bawić na imprezach. Jeszcze rock'n'rollowy "Raised on Rock" i mamy wszystko w pigułce.

Mimo, że to nie ten krążek ugruntował pozycję Tygersów, słucha się go bardzo dobrze. Zapewne więcej tu przebojowości, jednak znany styl zespołu jeszcze tu jest, a zabraknie go na "The Cage".

























Mnóstwo zespołów NWOBHM czy to z braku sukcesu, czy z powodu zmieniającej się mody, z czasem zaczynało grać komercyjnie, muzycznie przypominając amerykański hard rock. Tygers również uległ tej normie, zatracając swój charakterystyczny styl. Z grupy odszedł John Sykes, zagrał jedynie w znakomitym coverze grupy The Clovers  -"Love Potion No 9" oraz w "Danger In Paradise". Gitarzystę na reszcie albumu zastąpił Fred Purser.

Na płycie mamy granie, z którym na poprzednich dokonaniach nie mieliśmy do czynienia. Już pierwszy kawałek - "Rendezvous", mówi nam, że tu usłyszymy zupełnie inny Tygers Of Pan Tang. Pojawiły się klawisze, na których wręcz oparty jest smutny "The Actor". Mamy też "Paris By Air", utwór emocjonalny i ciekawy melodycznie.

Album odniósł spory sukces komercyjny. Sprzedał się w 200.000 egzemplarzach w UK, a największą popularność zdobył utwory "Love Potion No 9" i "Rendezvous". Niestety, po wydaniu płyty zespół rozpadł się z powodu problemów z wytwórnią. Powrócił ponownie w 1985, lecz z nieco innym składem.

10.WITCHFINDER GENERAL



"Death Penalty" z 1982 roku jest jednym z oryginalnych albumów sfery NWOBHM. Nic wprawdzie do muzyki nie wnosi, ale daje po sobie przypomnieć, że kiedyś istniał gatunek zapoczątkowany przez Black Sabbath, nazwany później doom metalem. Czy to jest w pełni doom ? Nie do końca, bo jednak naleciałości heavy tu słychać, a znowu produkcja albumu bardzo typowa dla NWOBHM. W wielu momentach można doszukiwać się podobieństw do klasycznego grania Black Sabbath z lat 70 - tych, jak np."Free Country" do "Paranoid", końcówka "Death Penalty" do refrenu w "Snowblind", riff z "Burning Sinner" do riffu "Sabbath Bloody Sabbath" albo początek "R.I.P". do środkowej części "Children Of The Grave". Album wywarł pewne zainteresowanie od czasu jego pojawienia się. Od razu zauważono owe inspiracje twórczością wczesnego Black Sabbath, jednak grupa bywa często przeceniana - w niektórych kręgach uważa się ją za pionierów doom metalu. W rzeczywistości jest to przeciętne granie w klimacie heavy / doom. Zespół został zapamiętany dzięki temu krążkowi, a także wydanemu rok później "Friends Of Hell".















Warto również dodać, że wymieniany basista Woolfy Trope w rzeczywistości nie istniał, bowiem wszystkie partie basu nagrał gitarzysta Phil Cope. Inspiracje z Black Sabbath idą na plus, jednak suche brzmienie i średnie umięjętności muzyków to wada tych LP.

Recenzja

Nie jest to oczywiście wszystko, co warte poznania, gdyż kraina NWOBHM jest ogromna i bardzo zasobna zarówno w utalentowanych, niedocenionych muzyków, jak i w różnej maści amatorów, których nagrania lepiej omijać szerokim łukiem. Warto więc zapoznać się chociaż częściowo ze sceną tego nurtu, aby wiedzieć, jak rozwijała się muzyka, bez której nie byłoby połowy, a może i większej ilości zespołów, które znamy i lubimy.

Komentarze

  1. Iron Maiden to najlepsza kapela NWOBHM moim skromnym zdaniem;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brakuje Judas Priest w tym zestawieniu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam tu sprawdzić, czy są Saxon i Ironi... Są, opisane kusząco, ale Ironów sugeruję na pierwsze miejsce! Najlepsi w nurcie. Chyba zahaczę o Tygers of Pan Tang, już kiedyś o nich słyszałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młoda jesteś. Kiedyś zrozumiesz, że w NWOBHM (i ogólnie w muzyce) jest mnóstwo zespołów o wiele bardziej intrygujących od Ironów :) Chociaż jeśli chodzi o ten artykuł, to kolejność jest przypadkowa. Tygersów warto znać, obowiązkowym zestawem dla fana NWOBHM będą albumy "Wild Cat" oraz "Spellbound". W kwietniu 2017 grają w Katowicach na Metalmanii, chyba się wybiorę ;)

      Usuń
    2. Hmmm... Pewnie, zawsze są bardziej interesujący, akurat w ten nurt trochę się zagłębiłam i poznałam ful zespołów... Subiektywnie Ironi najlepsi, oczywiście tylko z tych, które poddawałam ocenie ;) Chociaż może to też jakiś "sentyment" czy coś, bo właściwie od nich zaczęło się całe moje słuchanie.

      Usuń
    3. Nasuwa się pytanie co to znaczy "najlepsi" - najbardziej wpadający w ucho czy grający najbardziej ambitnie :) Wiadomo, że sporo zależy od gustu i nieraz ta granica między tym, co rzeczywiście jest dobre, a tym, co po prostu się podoba jest cienka :)

      Usuń
  4. Marquis de Sade, Sanctus, Dragonfly, Satan, Jaguar, Avenger, Paralex, Mythra, Chateaux, Cloven Hoof, Desolation Angels, Hollow Ground, Holocaust, More, Raven, Metal Mirror, Salem, Scarab, Bitches Sin, Stormqueen, Sweet Savage, Trespass, Savage, Tysondog, Virtue, Warrior, ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie jest to oczywiście wszystko, co warte poznania, gdyż kraina NWOBHM jest ogromna i bardzo zasobna zarówno w utalentowanych, niedocenionych muzyków, jak i w różnej maści amatorów, których nagrania lepiej omijać szerokim łukiem. "

      Usuń
  5. Def Leppard zaczynał jako zespół heavy metalowy należący do nurtu NWOBHW. No i nie wiem dlaczego zawsze w tego typu zestawieniach pomija się Venom, to przecież też ten nurt, debiut 1981, dali podwaliny pod amerykański trash i skandynawski black metal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorry, ale nie jestem w stanie pisać o wszystkim, bo tego było naprawdę dużo. Skupiłem się więc na swoich ulubionych kapelach tego nurtu, co zresztą zaznaczyłem na wstępie.

      Usuń
  6. encyklopedia metalu13 maja 2021 21:52

    Wszystko pięknie i ładnie synuś, tylko NWOBHM to nie był żaden nurt, tylko zjawisko w czasie i przestrzeni geograficznej łączące tak różne kapele jak Venom, Samson i Demon. Także nie wypominaj wieku komentatorom, jeśli popełniasz tak kardynalny błąd w samym sercu tzw artykułu. Mentor się znalazł od siedmiu boleści...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolego, dobrze wiem, kim jesteś, widziałem już wiele lat temu twoją "encyklopedię metalu", na której zrzynałeś z recenzji innych autorów, co śmieszniejsze, również z moich :D Więc daruj sobie takie komentarze. Dyskusja z tobą to strata czasu.

      Usuń

Prześlij komentarz